W końcu zawiało mnie i tam ... osławiony Czacz , Mekka klamociarzy zdobyta . Jadąc tam , obiecałam sobie powściągliwość zakupową , nastawiona raczej turystycznie , popatrzeć jak wygląda handel klamotami , kiedy to część mieszkańców wsi zrezygnowała z rolnictwa i budynki gospodarcze zamieniła w ,,salony wystawiennicze" . Rzeczywiście ciekawe miejsce , kto był ten wie jak to wygląda , bo tylko część gospodarstw we wsi , para się handlem , za to najwięcej stanowisk znajduje się w tunelach foliowych . Widocznie uprawa pomidorów czy ogórków nie jest tak opłacalna jak handel starymi gratami . Szłyśmy sobie z kuzynką zwiedzając poszczególne atrakcje ,aż trafiłyśmy na gospodarsto.
W całości zamienione na ... chyba spokojnie mogę stwierdzić ...Antykwariat.
Domek ,obórka i stodoła ,wszędzie poustawiane meble i bibeloty
Dla mnie najfajniejsze było grzebanie w skrzynkach z przeróżnymi zardzewiakami ... głupio by jednak było tak z pustymi rękami wrócić do domu , coś drobnego wygrzebałam.
Zdjęć za dużo nie ma , czasu mało a obejść trzeba było ,jak się dowiedziałyśmy , około 300 stanowisk ,no bo jak już tu dotarłam trzeba było maksymalnie wykorzystać czas na zwiedzanie . Przyznać się muszę ,ze chyba rozwydrzona jestem przez giełdę w Kaliszu czy klamociarnie bliżej mnie ,bo ceny mnie nie zachwyciły . Obojętnie jaki drobiazg w rękę wzięłam , pytając się o cenę , słyszałam 20 zł. .... po jakim czasie doszłam do wniosku ,że się chyba wszyscy zacięli , tylko 20 ... 20 ... przestałam się głupio pytać , bo i tak usłyszę sławetne 20 !!!
Pomimo jednak zaporowej dwudziestki , udało się jednak znaleźć kilka obdrapanych drobiazgów za kilka złotych , tak jak obdrapana i zardzewiała żeliwna duża szyszka a do niej jako podstawa równie pięknie obśrupana podstawa chyba od szklanego klosza. Drewniana klamka ...
którą zamontowałam do ramy wiszącej w kuchni.
Trzy porcelanowe ... nie wiem co , ale idealne na winietki , można na nich wypisać imiona gości ....szkoda tylko ,że tak mało !
A na koniec HIT , drewniany świecznik. Jak go tylko zobaczyłam nogi się pode mną ugięły... taaa ..... tylko ile za takie cudo sobie krzykną ,jeżeli byle drobiazg ...20 ! Kuzynka chyba zauważyłam moją zrezygnowaną minę ,bo wydarła mi go z rąk i poszła spytać o cenę ... jak myślicie ile usłyszałam ... he he ... 20 !!! Tak więc resztę zwiedzania odbębniłam z przytulonym do łona świecznikiem.
Miał tylko jeden mankament , nie był ładnie oszlifowany , wyglądał tak jak drewniane dekory które kupuję i należy je jeszcze dokładnie wyszlifować niwelując wszelkie kanty i nierówności.
Po dwóch dniach szlifowania i wygładzania wyglądał już tak ... z rozpędu wyszlifowałam drugi świecznik ,zakupiony jakiś czas temu.
Poza tym siedzę czasami w kuchni i dogadzam kulinarnym zachciewajkom Tuśki , rośnie mi dziecko w tempie zastraszającym a nabiału jeść nie chce . Ser biały jest be ,jogurty naturalne po prostu nie do zjedzenia , masło to jakiś wymysł szatana ,o bitej śmietanie nie wspomnę , za to tiramisu to ulubiony deser, zawirowania smakowe nie do rozeznania . Nie szkodzi ,że mascarpone to tłusty biały ser i bita 30% śmietana , najważniejsze ,że wszystko razem tworzy coś , za czym przepada , więc nie pozostaje mi nic innego jak paść ją tym ,póki się nie znudzi.
W lasach obrodziły borówki ,w tym roku było ich naprawdę dużo , tak że grzechem byłoby nie zrobić konfitury, by zimą wzbogacała smak pieczonych mięs.
Potem była kuchnia zawalona ogórkami do kiszenia .
W kuchni jednak za długo nie wytrzymam , nie do końca moja bajka , w ramach przerywnika zabrałam się za ogrodowe krzesła i stolik . Zdopingował mnie po trosze mały zjazd rodzinny ,który odbył się u nas w miniony weekend ,wszak każde siedzisko było na wagę złota.Nie będę zanudzać zdjęciami przed ,chociaż widoczek był ciekawy. Krzesła kupiłam w zeszłym roku ,delikatnie mówiąc w stanie ruiny, miniona zima dołożyła jeszcze , destrukcja totalna ....rozpadły się na poszczególne deseczki. Łatwiej było przynajmniej szlifować , po wymianie kołeczków ,sklejeniu i skręceniu , pomalowałam jedną warstwą , jasnobrązową farbą akrylowo wodną do drewna i metalu i w końcu wypróbowałam pastę do wybielania drewna . Pasta jakoś mnie nie zachwyciła , nie dość ,że droga ,to trzeba nabrać pewnej wprawy przy jej nakładaniu. podobny efekt uzyskałam już kilka razy ,przy użyciu rozcieńczonej farby akrylowej . np. TUTAJ , przerabiając skrzynkę na oleje.
Po wyschnięciu pasty ,przetarłam papierem ściernym by uwidoczniły się słoje drewna.
Na koniec pokryłam kremem woskowym i wygląda to tak.
Już naprawdę na koniec zaprezentują się moje psiaki . Wiosenna susza wstrzymywała mnie długo przed rozpaleniem ogniska ,a że lato mamy po wodzie ,deszcz pada regularnie , w końcu mogłam ze spokojnym sumieniem spalić zalegające od wiosny gałęzie . Przy okazji tak mało absorbującego zajęcia , powstała cała seria zdjęć pętających się wokół moich kaloszy psiaków. Nie ma strachu , zapodam tylko kilka , Redka pojawia się czasami na zdjęciach z wypadów do lasu , za to Kiko na blogu pojawi się po raz pierwszy.